Z Bartoszem Sobotką, autorem książki „Kompetencje jutra”, badaczem i praktykiem, konsultantem projektów edukacji i IT rozmawiamy o całościowej zmianie zestawu kompetencji, jakich wymagać będzie zdigitalizowana gospodarka.
Napisał Pan książkę o kompetencjach, które będą miały pierwszorzędne znaczenie i w najbliższej przyszłości będą najbardziej pożądane na rynku pracy, a zarazem pozostaną z nami na dłużej. W ciemno można by obstawiać, że to książka o kompetencjach technologicznych…
Jeszcze kilka lat temu najbardziej pożądane były zawody określane akronimem STEM – Science Technology Engineering Mathematics. Nieco później zaczął królować na giełdzie najlepszych kompetencji i zawodów przyszłości zestaw SMAC – Social Mobile Analytics Cloud.
Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że kompetencje przyszłości będą związane z aspektem społeczno-psychologicznym. Decyduje o tym kontekst, jakim jest cyfrowy kierunek rozwoju gospodarki i społeczeństwa. Tak jak kiedyś trzeba było tłumaczyć język ludzki na binarny, tak teraz trzeba przekładać binarny na ludzki.
Książka „Kompetencje jutra” jest o tym, gdzie leży klucz do sukcesu w przyszłości, ale jeszcze bardziej o przetrwaniu, skutecznym zaadaptowaniu się do ery cyfrowej. O tym, jak utrzymać się na powierzchni w cyfrowym świecie, który właśnie nabiera realnych, nie zawsze miłych kształtów.
Nie ukrywam, że ogromne wrażenie zrobiła na mnie książka „Kapitalizm inwigilacji” emerytowanej profesor Harvardu, Shoshony Zuboff. Ślady cyfrowe, czyli nadwyżka behawioralna, którą zostawiamy w świecie cyfrowym, jest czymś co, jej zdaniem, prowadzi do istotnego ograniczenia indywidualizmu. Społeczeństwo pod wpływem tego trendu dąży do uniformizacji. Pytanie brzmi: czy musimy, jak pisze jeden ze znanych psychologów, kupować rzeczy, które nam się nie podobają, aby przypodobać się sąsiadom, których nie lubimy?
Przed nami bardzo mocne tąpnięcie na rynku pracy, choć globalnie jego symptomy biją w oczy już dziś. Zagościło w dyskursie na dobre pojęcie prekariatu, wielu ludzi zaczyna sobie właśnie uzmysławiać własną przynależność do tej grupy. Następuje erozja klasy średniej w krajach rozwiniętych. Skokowo przyrasta liczba tych, których określamy jako „biedni pracujący”. Skala nierówności, do której przyczynił się turbo-rozwój oparty na technologii, powoduje pytania o jego dalszy sens.
Warto tu przytoczyć choćby głos znakomitego czeskiego ekonomisty, profesora Tomasa Sedlacka, o kryzysie koncepcji wzrostu gospodarczego dla samego wzrostu. Podobne głosy słyszy się także w Polsce, np. formułuje je prof. Jerzy Hausner. Zmiana cyfrowa staje się zaczynem zmiany paradygmatu ekonomicznego. Dlatego to dobry moment, aby rozmawiać o tym, jakiej przyszłości chcemy…
…a klamrą tej dyskusji są kompetencje.
Tak, ponieważ zmiany muszą dokonać sami ludzie. Kompetencje te muszą być zarazem panaceum na obecną polaryzację, kiedy potrzebne są albo bardzo wysokie, specjalistyczne kompetencje techniczne, albo kompetencje bardzo niskie, które nieuchronnie muszą być automatyzowane, a osoby je posiadające są wypychane z rynku pracy.
Jeszcze kilka lat temu najbardziej pożądane były zawody określane akronimem STEM – Science Technology Engineering Mathematics. Nieco później zaczął królować na giełdzie najlepszych kompetencji i zawodów przyszłości zestaw SMAC – Social Mobile Analytics Cloud. Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że kompetencje przyszłości będą związane z aspektem społeczno-psychologicznym. Decyduje o tym kontekst, jakim jest cyfrowy kierunek rozwoju gospodarki i społeczeństwa. Tak jak kiedyś trzeba było tłumaczyć język ludzki na binarny, tak teraz trzeba przekładać binarny na ludzki.
Z samej cyfryzacji wynika, że zestaw kompetencji potrzebnych na nowym rynku pracy powinien się zmienić.
To jest doskonale widoczne. Badania wskazują, że nawet jeśli duża ilość procesów jest zautomatyzowana, to na końcu jest klient, który potrzebuje rozwiązań i produktów dedykowanych. A do tego potrzebne jest holistyczne podejście i zrozumienie jego sytuacji, potrzeb w szerokim kontekście. Temu służą kompetencje związane z aspektami społecznymi i psychologicznymi.
Cyfrowa transformacja w Pana ujęciu przekreśla dotychczasowy, linearny model rozwoju kompetencji – edukacja – praca – doświadczenie.
Spodziewam się, że tak jak obecnie są indywidualne plany emerytalne, pojawią się indywidualne konta szkoleniowe, aby cały czas podnosić swoje kompetencje i możliwości funkcjonowania na rynku. Raz zdobyty zawód nie wystarczy nam na całe życie. Linearny model zastąpi cykl: praca-doświadczenie – edukacja – praca – doświadczenie – edukacja. Nabywanie nowych kompetencji będzie trwało cały czas. Wszystkie strony: pracownik, pracodawca, państwo, odpowiedzialne w największym stopniu za system edukacji, muszą bardzo zaangażować się w proces dostosowania się, który pozwala funkcjonować na rynku.
Stwarza to szansę – jak Pan pisze – na przejście od modelu Welfare State i Workfare State do Edufare State; modelu, w którym praca warunkowana jest stałym dokształcaniem?
Koncepcja Edufare State jest przyszłością. Skandynawski model Welfare State, wraz z napływem dużej liczby migrantów zbankrutował. Z kolei system amerykański Workfare State, z mocno elastycznym rynkiem pracy, w którym mieści się i kult kariery „od pucybuta do milionera”, i to, że przedsiębiorca ma bardzo duże możliwości w relacji z pracownikiem, także chyli się ku upadkowi. Można o tym wnosić choćby po ilości rozdawanych w Stanach Zjednoczonych Food Vouchers i zaniku klasy średniej.
W związku z tym, tu także wymagana jest korekta. Aby odpowiedzialność nie spoczywała wyłącznie na jednostce, trzeba zaangażować również państwo w przemianę edukacji i przedsiębiorców, jeśli chcą mieć pracowników wykwalifikowanych.
To duże wyzwanie, by rynek zaczął funkcjonować w takim modelu.
Zacznie, o ile paradygmatem rozwoju przestanie być wzrost PKB. To oczywiście trudne w firmie, która poddana jest presji wyników kwartalnych, stałego wzrostu. Zmiana musi być nawet bardziej radykalna niż dzisiejsze koncepcje „zrównoważonego rozwoju” albo „zielonego wzrostu”. Im bardziej ludzie zaczną sobie z tego zdawać sprawę, tym większa szansa na zmianę. Także system edukacji musi zacząć sobie uświadamiać konieczność takiej zmiany, zacząć kształtować osoby, które będą formować inny ład.
Rozumiem, że system edukacji ma kształtować całościowe podejście oraz sposób myślenia, z którego dopiero wynika umiejętność rozbudowy czy wyboru konkretnych kompetencji.
Długofalowy cykl edukacji jest ważny z punktu widzenia formowania człowieka. Towarzyszyć mu jednak musi Lifelong Learning, oparty na krótkich formach kształcenia. System kompetencji człowieka rozbudowuje się dzięki temu jak z klocków. Cechą tego podejścia jest założenie interdyscyplinarności i konwergencji zawodów. Będziemy nadążać za zmianami w technologii o ile będziemy adaptacyjni, o ile będziemy w stanie uzyskiwać coraz to nowe kompetencje.
Adaptacyjność poprzez ciągłą naukę wyklucza bierność.
Oczywiście. Istotą jest podmiotowość, świadoma rozbudowa zestawu naszych kompetencji – o np. naukę druku 3D, kiedy indziej wybranego aspektu psychologii albo fizyki. Może to nam dać szerszy ogląd, umożliwi funkcjonowanie w rzeczywistości, reagowanie na zmianę w otoczeniu, bycie gotowym na pojawiające się szanse. Wówczas będziemy sami – intuicyjnie – przyswajać i adaptować się do zmian.
Ale zakłada i pewien fundament, bazę, do której będą dołączane kolejne kompetencje.
Równolegle do tego podejścia potrzebna jest nauka myślenia obliczeniowego, zasad logiki, matematyki. Po to, aby późniejsze, nieustające poszerzanie albo pogłębianie wiedzy nie było budowaniem zamków na piasku, tylko na silnej skale.
Analogicznie jest, jeśli chodzi o fundament humanistyczny, który odgrywa istotną rolę, jako podglebie wielu kompetencji jutra. Nie może być powierzchowny. Dobrze by zerwać z obrazem humanisty jako kogoś, kto po prostu nie zna matematyki. Z kolei umysł ścisły nie może oznaczać osoby, która nie uczestniczy w kulturze, nie zna historii, literatury i muzyki.
Kompetencje jutra:1. Odkrywanie sensu i nadawanie znaczenia, |
To by rzeczywiście zasługiwało na określenie „renesansu”, epokową zmianę, ale czy jest potencjał, aby do niej doszło?
Rozbiłbym to zagadnienie na dwie płaszczyzny. Po pierwsze, trzeba wrócić do kwestii gospodarki. Rządzi ten, kto płaci faktury i potrafi definiować potrzeby rynku. Weźmy np. dzisiejszy boom na programistów. Łatwo sobie wyobrazić, że wytwarzanie – przynajmniej części kodu – da się zautomatyzować. I wtedy bonanza programistów się skończy. Po drugie, w erze cyfrowej najlepiej sprzedają się te produkty, które dostarczają doświadczenie emocji. Aby to zrozumieć, potrzeba szerokiego, rozbudowywanego zestawu kompetencji. I właśnie rynek cyfrowy się o to upomni.
O cyfrowej transformacji także mówi się, że to proces, który się nie kończy…
Edukacja do nowych potrzeb jest procesem, nadbudowującym się, jak wydruk 3D. Trzeba pozyskać jeden, dwa, trzy elementy, aby sięgnąć po kolejne albo ten najbardziej w danym momencie pożądany. Edukacja powinna być drogą, przygodą. W ujęciu edukacji addytywnej z każdym elementem otwiera się więcej możliwości.
Oczywiście w takim modelu ani nauka, ani ewaluacja nie mogą polegać na rozwiązywaniu testów. Jej forma sama w sobie jest nauką stawiania pytań, logiki odpowiedzi, poszukiwania rozwiązania. Zaś spoiwem pomiędzy wiedzą a jej zastosowaniem w tym modelu są kompetencje miękkie.
To brzmi optymistycznie i przeczy pewnej wizji, w myśl której, tak jak trzecia rewolucja przemysłowa miała wyeliminować wysiłek fizyczny, to obecna, czwarta, wysiłek intelektualny.
Wszelkiego rodzaju asystenci cyfrowi, cyfrowa nawigacja i wiele innych usług niewątpliwie usprawniają nam życie. Ale im bardziej człowiek będzie świadomy nadwyżki behawioralnej, śladu, jaki zostawia w przestrzeni cyfrowej, tym częściej będzie się zastanawiał np. nad skorzystaniem z sugestii AI przed podjęciem decyzji.
Byłaby to naturalna bariera ochronna, stale odnawiana, przed „wypłycaniem” inteligencji człowieka w kontakcie z technologią, opisanym w książce Nicholasa Carra. Opowiedzmy wobec tego o kompetencjach jutra. Wybrał Pan kilkanaście, dlaczego taki zestaw, które są nowe?
W naszej rozmowie wspomnieliśmy już o kilku: myśleniu obliczeniowym, zdolności do uczenia się, zmiennoogniskowości, szerokokontekstowości, samorefleksji. Można powiedzieć, że wszystkie są nowe, bo ewoluujące. Jest ich łącznie kilkanaście i z jednej strony są przeczuciem kompetencji, które się właśnie krystalizują, a z drugiej – odpowiedzią na trendy na rynku pracy przyszłości, których także opisuję kilka.
Gdyby wskazać wobec tego na najistotniejszą kwestię w Pana książce, byłaby to…
Nacisk położyłbym jednak na podążanie edukacji za zmianami. Proces modyfikacji programu na uczelni trwa od 2 do 3 lat, albo i dłużej. Pierwsi absolwenci tej wiedzy opuszczają więc uczelnię po 5 latach, a wówczas może mieć ona już częściowo charakter historyczny. Chwała oczywiście za absorbowanie wiedzy, ale może się okazać, że ukończenie „nowego” kierunku studiów wcale nie przyspiesza wejścia jego absolwentów na rynek pracy, sukcesu na nim czy samego zaadaptowania się w firmie.
Dlatego niezbędną alternatywą są krótkie formy kształcenia. Ta forma może być obecna od najwcześniejszych etapów nauki. Uczy ona wspomnianego procesu, podejścia polegającego na ciągłym dodawaniu klocków wiedzy do własnej konstrukcji. Jest to zarazem odtrutka na klasyczny, bismarckowski system edukacji, równający w dół. Stwarza też możliwości wykorzystania technologii, a jak wykazują badania, sprzyja to z kolei indywidualnej pracy nauczyciela z talentami, z różnorodnymi talentami.
Kompetencje jutra są zarazem przedmiotem Pana badań i pracy, z tego zrodziła się refleksja i ta książka. Jaki jest odbiór takich propozycji?
Mam tę przyjemność bycia i teoretykiem, i praktykiem pracującym przy kilkunastu modyfikacjach programu kształcenia na polskich uczelniach prywatnych i państwowych. Dotyczą one kilku tysięcy studentów. A odbiorcami tych kursów są przedsiębiorcy, którzy czekają na ręce do pracy i talenty. Widać, że wraz z poszerzeniem kompetencji zwiększa się atrakcyjność tych osób na rynku pracy, stają się też z każdą nową kompetencją – bardziej adaptacyjni.
Przedsiębiorcy – pracodawcy niekoniecznie muszą być szczęśliwi z powodu nieustannego dokształcania się przez pracowników. Kiedy będą mieli czas pracować?
Przeciwnie. Jest to zmiana pożądana także przez przedsiębiorców. Badania dowodzą, że obecnie poziom zaangażowania w pracę sięga 13% średnio. Zmiana podejścia, o której mówimy, może odwrócić tę proporcję. Chodzi o odpowiedzialność – to dziś dobro deficytowe – pracownika za wykonanie pracy. Odpowiedzialność polega na wykonaniu podjętego zadania, doprowadzeniu do końca. Jest to kluczowa kompetencja jutra, ale wynikająca z całej konstrukcji, o której rozmawiamy. Konsekwencja, odpowiedzialność i dowożenie wyników – to triada, której niezmiennie oczekują pracodawcy.
Kompetentnemu pracownikowi, rozwijającemu się i gotowemu podjąć odpowiedzialność, trudno oferować z kolei wtórną, powtarzalną pracę. Wspomina Pan w książce o trendzie Job Crafting – współdecydowania, współdefiniowania celów, miejsca pracy. To przejaw takiej nowej odpowiedzialności. Czy może się przyjąć?
Ten trend to akurat nie jest nic nowego. To podejście, które funkcjonowało, zanim pojawiło się marketingowe hasło „turkusowej organizacji”. Nie spada też dzisiaj z nieba, tylko było obecne w dojrzałych, mądrych firmach. Nie trzeba wielkiej wiedzy, aby domyśleć się, że pracownik będzie bardziej zaangażowany w realizację celów, które sam współtworzył, że bardziej mu zależy na ich realizacji. Wprost przekłada się to na zaangażowanie i jego produktywność. Trzeba pobudzić jego silne strony, na tym budować – to zdecydowanie nie jest nowość, ale zarazem element, który będzie bardzo powszechny na rynku pracy jutra.
Będzie powszechny… Zatem zakłada Pan, że zmiana jest nieuchronna?
Tak, nie dyskutujemy o nowej rzeczywistości, którą po prostu niesie rewolucja Przemysłu 4.0. Możemy jednak wrócić do pytania i punktu wyjścia naszej rozmowy – jak ma wyglądać przyszłość polskiej gospodarki? Czy mamy być hurtownią lodówek i samochodów, czy gospodarką z większą wartością dodaną, wyżej uplasowaną w łańcuchu wartości. Dotychczas polska gospodarka konkurowała i wygrywała na arbitrażu kosztowym. Pora udowodnić, że mogą tu być realizowane zaawansowane procesy. Podniesie to efektywność, dobrostan społeczeństwa. Osoby o szerokich kompetencjach jutra pasują właśnie do takiego modelu gospodarki. Są mu wręcz niezbędne.
Co powinno się zatem zmienić za 2-3 lata?
Mam nadzieję, że technologia zacznie oddziaływać pozytywnie na proces edukacji. Mam też nadzieję, że więcej osób zaangażuje się na poważnie w temat edukacji i będzie choćby wymagało jakości. Będzie to także wymagało zmiany statusu nauczyciela, podniesienia rangi dzięki podniesieniu poziomu wynagrodzenia. Powinny również zacząć jak najszybciej i najpowszechniej funkcjonować krótkie formy kształcenia, na każdym poziomie, dotyczące jak największej liczby osób.