Requiem dla cyfrowych marzycieli

Koniec roku to dla każdego pożeracza książek czas wyjątkowy. Okres podsumowań, zestawień i rankingów. Wszystkich książek już wydanych nie przeczytamy - truizm - a na dodatek oni dalej piszą. Dlatego praktycznie każdy wydawca, komentator, a w dzisiejszych czasach przede wszystkim influencer zachęca, by poznać jego ocenę. W tym zalewie informacji - która niestety, często dotyczy lokowania produktu - są miejsca mogące być źródłem inspiracji. Warto poznać, co rekomenduje Bill Gates, Elon Musk czy Stephen King i oczywiście symbol dziennikarstwa najwyższej próby – lista „The New York Times”. Ta ostatnia jest szczególna, ponieważ zawiera chyba najszersze spektrum, najbardziej aktualnych w danym czasie tematów na planecie Ziemia.

W roku 2020 moją szczególną uwagę przykuła na tej liście jedna pozycja. „Dolina niesamowitości” Anny Wiener obnażająca mit pracy w Dolinie Krzemowej. Temat znany, ale jeżeli podnosi go tak wysoko The New York Times, to musi być coś na rzeczy. Utwierdziły mnie także w tym przekonaniu ostatnie wpisy na blogu mojego, redakcyjnego sąsiada Irka Piecucha, rozprawiającego się z mitem Big Techów. Pomyślałem więc, że i ja spróbuję odnieść się do tego wątku. Tym bardziej, że – nieco wcześniej – dotarła do mnie inna pozycja, którą uważam za kapitalne, chociaż może kontrowersyjne uzupełnienie tematu. Sam autor, Corey Pein już w tytule – “Live Work Work Work Die: A Journey into the Savage Heart of Silicon Valley” (w polskiej wersji: „Nowy Dziki Zachód. Zwycięzcy i przegrani Doliny Krzemowej”) – zapowiada ciekawą historię. I właśnie na tej książce chciałbym się tym razem skupić. Zapraszam więc na krótką podróż w okolice Bay Area.

Obraz antyutopii i ekosystem Krzemowej Doliny

Jest w Kalifornii coś magnetycznego, jakaś szczególna aura, która od samego początku inspirowała ludzi, aby wychodzić poza schematy i tworzyć „coś z niczego”. Symbol przedsiębiorczości, miejsce najlepszych uniwersytetów (Stanford, Berkeley), geneza najlepszych gwiazd rock’a (The Doors, Metallica) i oczywiście Dolina Krzemowa. W pewien sposób doszło do wytworzenia stereotypu. To, co powstało w Bay Area jest nowoczesne, wartościowe, a formuła tamtejszej pracy to nasza przyszłość. Kto z nas, ludzi związanych z cyfrową transformacją nie cytował haseł twórców obecnych Big Techów?

Podobnie rozumiał to Corey Pein. Dziennikarz zauroczony Internetem, przepełniony zazdrością do coraz bogatszych komputerowych guru, szczególnie po niezbyt spektakularnym, ale upadku pierwszej, własnej firmy, przepraszam: startupu. Mając z tego powodu chwilę wolnego czasu, zajął się analizą sytuacji w oparciu o tak kultowe portale, jak Hacker News, aby określić, co powinien robić dalej. Bogatszy w motywujące hasła typu „upadaj szybko, upadaj często, upadaj planowo” i pamiętając, że nawet Barack Obama promował budowanie przedsiębiorczości według podejścia do biznesu na Zachodnim Wybrzeżu, postanowił pozbierać kilka niedokończonych pomysłów i ruszyć w drogę. Wyjechać i założyć właśnie tam kolejny startup. Zapiski z tej podróży to gotowy scenariusz na wielowątkowy film akcji z elementami dreszczowca i filmu grozy. De facto jest to jednak obraz antyutopii, w której chyba nie do końca chcielibyśmy zaistnieć jako główni bohaterowie.

Dzieląc się swoją obserwacją na temat Krzemowej Doliny, Corey Pein jest bezpośredni. Opisując środowisko, do którego tak aspirujemy, nie pozostawia na nim przysłowiowej suchej nitki. „Branża BigTech niszczy każde przyjemne doświadczenie”. „To świat, w którym zapunktowanie w mediach społecznościowych liczy się bardziej niż bliższe poznanie ludzi, z którymi dzielisz łazienkę”. Czy jest to więc model naszej przyszłej organizacji? Autor nie zamyka się jednak do opisu wyłącznie problemów startupów.

Manifest cyberproletariatu

Oczami Corey Peina widzimy kompletny ekosystem Doliny Krzemowej. Od nieformalnych „imprez integracyjnych” organizowanych przez fundusze VC, przez działanie aniołów biznesu, po późniejszą współpracę z Big Techami, będącymi na koniec jedynymi kreatorami ekonomiki cyfrowego świata. Nawet jeżeli ktoś stwierdzi, że Corey Pein wpisuje się ze swoimi komentarzami w modną ostatnio krytykę wielkich korporacji, to jest on w swoim podejściu unikalny przez pokazanie pełnego, obdartego z iluzji obrazu. Cała jego historia osadzona jest w aktualnym, realistycznym otoczeniu, w którym kilka znanych nazwisk – m.in. Peter Thiel, Ray Kurzweil – prezentuje się w zgoła odmiennym świetle.

Autor poddaje krytyce nie tylko Big Techy, ale właściwie cały system. „Dostaje się” firmom implementującym “zwinne metodyki”, aby umożliwić menedżerom dyscyplinowanie i kontrolowanie informatyków, których pracy nie byli w stanie zrozumieć, a tym bardziej ocenić. Nie oszczędza też samych informatyków – tych „rdzennych mieszkańców cyfrowego świata”, którzy tak są pochłonięci pracą, że nie potrafią sobie radzić z codziennymi rytuałami dorosłego życia. W końcu demaskuje także nas samych, coraz bardziej uzależnionych od telefonów z Androidem, przez co każdego dnia bardziej upodabniamy się do androidów. I pewnie właśnie dlatego w tym samym kontekście cytuje jakże adekwatną wypowiedź B. F. Skinnera (psychologa, jednego z twórców behawioryzmu). “Prawdziwym problemem nie jest to, czy maszyny myślą, ale czy myślą ludzie”.

Książka Coreya Peina może być też odczytana jako swoisty manifest cyberproletariatu. Według autora, okazuję się bowiem, że dla przytłaczającej rzeszy marzycieli o nowym wspaniałym świecie, po latach ciężkich studiów i wyrzeczeń, w ich Shangri-La, w kolebce przełomowych innowacji czeka ich jeszcze cięższa praca, nie dająca najmniejszych szans na dołączenie do klubu miliarderów. Garstka silnych staje się silniejsza, a słabsi zostają zmiażdżeni. W ten sposób złowrogi ekosystem doprowadza do sytuacji zatrważających, jak wspomniany przez Corey’a Peina przykład Facebooka. Ujawniono bowiem, że na kształt wbudowanych algorytmów selekcji treści wpływały uprzedzenia informatyków, którzy je projektowali.

Jeżeli cyfryzacja jest odpowiedzią, to jakie jest pytanie?

Requiem dla cyfrowych marzycieli
„Nowy Dziki Zachód. Zwycięzcy i przegrani Doliny Krzemowej”, Corey Pein, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2019

Zdanie to utkwiło mi głęboko w pamięci podczas jednego z niezapomnianych wystąpień prof. Piotra Płoszajskiego. Jest to też kapitalne podsumowanie zarówno książki Coreya Peina, jak również może być mottem większości transformacji współczesnych organizacji. Do czego zmierzamy? Jaka jest nasza strategia? Czy bierzemy pod uwagę lokalny kontekst? Czy jest to tylko chęć (kolejnej) zmiany modelu pracy, w celu zapewnienia spokoju akcjonariuszom na giełdzie? Czy rzeczywiście cyfrowa transformacja wymusza zmianę organizacji na wzór FinTechów? Czy każda branża może przyjmować nowe technologie w taki sam sposób?

Będąc od lat seryjnym integratorem banków, miałem wiele sytuacji, gdzie konieczny był kompromis, ponieważ patrzyliśmy nie tylko na nowoczesność, ale także na zrównoważony rozwój. Coraz częściej jednak spotykałem się z opinią, że to, co do tej pory robiliśmy nie było właściwe. Z każdym dniem bardziej widoczni na korytarzach korporacji ewangeliści Nowego Porządku głosili nową mantrę. Model pracy z Doliny Krzemowej to przyszłość dla nowoczesnych firm. Każde przedsiębiorstwo, to software house. Pamiętam, jak jeden z prezesów dużej organizacji finansowej przekonywał mnie do zmiany paradygmatu transformacji, głosząc hasła „Sharing Economy”. Według niego, wszyscy przecież widzimy (i podziwiamy), jak świetny jest Uber, Airbnb… Mimo głęboko technologicznego nastawienia do rozwoju naszej cywilizacji, będąc na wskroś przesiąknięty aurą cyfrowej transformacji, przyznam, że trudno mi zrozumieć taki model myślenia. Dzisiaj – po lekturze „Nowego Dzikiego Zachodu” – mógłbym zacytować zdanie otwierające ten swoisty moralitet: „Naiwni wyznawcy bywają najzacieklejszymi heretykami”.

A na sam koniec nawiążę do jeszcze innego wymiaru kreatywności Zachodniego Wybrzeża USA, który do mnie przemawia. Pamiętam wypowiedź pewnego Kalifornijczyka, również innowatora, a – moim zdaniem – geniusza – Eddiego Van Halena. „Jeżeli chcesz być po prostu sławną gwiazdą rocka, to przebiegnij nago główną ulicą miasta i media będą Twoje. Jeżeli natomiast chcesz, aby Twoja muzyka była żywa i była drogą życia, wtedy graj, graj i graj! Ostatecznie, pewnego dnia dotrzesz tam, gdzie zamierzasz.”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *